- Małżeństwo nie byłoby mądrym ruchem - powiedziała.
Odwrócił się i spojrzał na nią tymi ciemnymi, bezdennymi oczami. Wpatrując się w twarz Milli, czekał na jej dalsze słowa. - Naszymi problemami emocjonalnymi dałoby się chyba załadować kilka tirów. Ja chyba muszę zacząć chodzić na psychoterapię - zaśmiała się gorzko. - A ty jesteś płatnym mordercą. Jakie to daje perspektywy na przyszłość? Jeszcze nawet nie wiem, co chcę dalej robić. Czy trzymać się Poszukiwaczy, czy może zostać nauczycielką, co dawno już chciałam zrobić. Chciałabym i teraz, ale... jak? Jestem dobra w odnajdywaniu ludzi. Tylko czuję... takie zmęczenie i... - Strach. - O przyszłość? Żebyś wiedział. - Nie. Boisz się być szczęśliwa. Patrzyła na niego zmrożona celnością diagnozy, którą ukrywała sama przed sobą, za zasłoną dymną logicznego rozumowania. - Czy naprawdę uwierzyłaś, że nie zasługujesz w życiu na nic dobrego, tylko dlatego, że pozwoliłaś sobie odebrać Justina? - zapytał, przyszpilając ją bezlitośnie. - Czy przekonałaś sama siebie, że nie wolno ci mieć kolejnego męża, kolejnego dziecka, dlatego że... Że co? Dlatego że nie trzymałaś wtedy dziecka wystarczająco mocno? Czyli że byłaś złą matką? an43 452 Milla próbowała przełknąć ślinę. Czuła się tak, jakby jej płuca zamarły, jakby serce stanęło jej w piersi. Nikt nigdy nie powiedział, że to jej wina. Walczyła o dziecko, prawie oddała życie w jego obronie. Powstrzymał ją dopiero cios nożem w plecy. A jednak przez długie dziesięć lat na krawędzi jej świadomości kołatała się natrętna i nieustępliwa myśl: nie obroniła własnego dziecka. - Ja... Nie powinnam była zabierać go ze sobą na targ... - wyszeptała zdławionym głosem. - Miał dopiero sześć tygodni. Był taki mały... - Nie mogłaś zostawić go samego. Co innego mogłabyś zrobić? Jej usta zadrżały. Boże, ile razy rozpamiętywała już to pytanie! Co innego mogłabym zrobić? Musiało być coś, o czym nie pomyślała, czego nie zauważyła. Musiało - bo przecież pozwoliła tym bandytom odebrać sobie Justina. - Czy nie odkupiłaś już swojej rzekomej winy po stokroć? Odnajdując te wszystkie zaginione dzieci? Co jeszcze musisz zrobić, by wreszcie sobie przebaczyć? Sprowadzić do domu dziecko, całe i zdrowe. A to nie stanie się nigdy Diaz podszedł do Milli i przykucnął przed nią, ujmując jej dłonie. Zimny wilgotny wiatr bawił się kręconymi włosami kobiety. - To dlatego go oddałaś? Żeby spłacić swoją dawną winę? - Nie. Oddałam go, bo tak właśnie należało postąpić. Dostrzegła, jak Diaza przechodzi dreszcz - i uświadomiła sobie, że przecież był cały czas na zewnątrz, bez kurtki. Nie zastanawiając an43 453 się, odwinęła koc i zaprosiła go na wygrzane miejsce. Kiedy już