- Nie chciałem...
- Właśnie że chciałeś! Wyciągnęłam do ciebie rękę. Dla mnie to był wielki skok. A ty zachowałeś się jak tchórz, nie tylko rano. Teraz też gadasz jak tchórz i pomniejszasz znaczenie mojego gestu z odruchu troski do odruchu litości. - Chcesz mnie tym dziabnąć? - Czym? - Palcem! - Quincy! - wrzasnęła, obie ręce wyrzucając w powietrze. - Przestań! Na Boga, zachowujesz się tak samo jak ja! Opanuj się! Zamilkła. - Rano być może spanikowałem - przyznał. - A widzisz. - Mogłabyś okazać się łaskawa. - Nie mogłabym. Ale mów dalej. - To możliwe - powiedział łagodnie - że wróciłem do dawnych nawyków. Obudziłem się, zobaczyłem, że jesteś obok, to mi się spodobało i... Rainie, teraz lepiej nie być osobą, na której mi zależy. Moi najbliżsi ostatnio bardzo cierpią. - Quincy, faceci przepraszają, a psychiatrzy robią psychoanalizę. Kim jesteś? Zamrugał gwałtownie. - Cholera, robisz się w tym całkiem dobra. - Daj spokój! Mitz może zadzwonić w każdej chwili i wtedy trzeba będzie się ruszyć. Dlatego przeproś, i to szybko! 204 - Przepraszam - powiedział posłusznie. Ona splotła nerwowo palce. - Za...? - Za to, że w środku nocy wymknąłem się z łóżka, zupełnie jak złodziej. Za to, że najpierw cię nie obudziłem. Za to, że udawałem, że cię tam nie ma, podczas gdy spędzenie ze mną nocy było dla ciebie wielkim krokiem. Bardzo to doceniam... - W porządku. - Uniosła dłoń. - Przerwij, dopóki masz przewagę. Jeszcze chwila, a daliby ci własny talk-show! - Rainie, miło było się obudzić z tobą u boku. Wreszcie opuściła ręce. Popatrzyła na niego z ukosa. - Mnie... też było miło. - Nie chrapałem? - Nie mógł się pohamować. Postawił kolejny krok. Ona się nie cofnęła. - Nie chrapałeś - odparła. - Nie rzucałem się, nie przewracałem z boku na bok, nie ściągałem z ciebie kołdry, całą noc nie dając ci spać? - Nadal stała bez ruchu. - Właściwie byłeś milusi. Jak na agenta federalnego. Teraz dzieliły ich już tylko centymetry. Zakończenia nerwowe Quincy'ego nagle wróciły do życia. Czuł delikatny zapach jej mydła i szamponu. Widział każdy szczegół jej twarzy, spojrzenie, zdecydowany kształt warg, wyraźnie uniesioną brodę, jakby była już przygotowana do kłótni. Nie czas na to - pomyślał. Carl Mitz mógł zadzwonić w każdej chwili. Świat mógł się skończyć. Tak bardzo pragnął jej dotknąć, że paliły go końce palców. Ona rzuciła mu wyzwanie. Popychała go. A przede wszystkim sprawiła... że śnił o białym piasku, chociaż od dawna nie robił nic innego, jak tylko analizował ludzkość, po drodze poświęcając samego siebie. - Nie chcę cię skrzywdzić - wyszeptał. - Zdarzają się różne złe rzeczy. Kiedyś wyjaśnił mi to ktoś, kogo szanuję. Nie jesteśmy w stanie powstrzymać całego zła tego świata. Ale może