– A jeśli... jeśli zrobił coś złego?
Quincy nie odzywał się przez chwilę. – Będzie potrzebował intensywnej pomocy – powiedział w końcu. – Niewykluczone, że dręczy go poczucie winy i nienawiść do samego siebie. Ktoś musi mu pomóc pogodzić się z tym, co się stało. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo, że po prostu zignoruje wyrzuty sumienia. Zacznie uważać się za bezlitosnego zabójcę i stanie się nim. Rozległo się pukanie. Luke Hayes wetknął głowę do pokoju. Jego wzrok padł na Sandy. – Już czas. – Już? Zerknęła na zegarek. Odczytanie godziny zajęło dłuższą chwilę, bo ręka wciąż jej się trzęsła. Dziewiąta. Pogrzeb Alice i Sally miał się rozpocząć dopiero o pierwszej, ale do udziału w nim szykowało się całe miasto. Ludzie chcieli zająć dobre miejsca. Sandy nie miała wyjścia. Musiała wracać. Tego dnia na jej rodzinę nałożono praktycznie areszt domowy. Władze Bakersville uznały, że widok kogokolwiek z O’Gradych tylko prowokowałby mieszkańców i to bolało chyba bardziej od anonimowych telefonów z pogróżkami, napisów i wszystkich innych szykan. Powoli wstała i wzięła torebkę. Dziś rano miała nadzieję uzyskać parę łatwych odpowiedzi. Ale ostatnio były one prawdziwą rzadkością. Za to pojawiło się więcej pytań. I wątpliwości, które będą ją nękały przez następne długie dni. Tak rozpaczliwie kochała Danny’ego. Można zastanawiać się, czy syn jest mordercą i nadał go kochać? Można opłakiwać Alice Bensen i Sally Walker, a jednocześnie chcieć szczęścia dla własnych dzieci? Nagle poczuła się tak wykończona, że nie wiedziała, jak zdoła zejść po schodach. Odwróciła się do Rainie po raz ostatni. – Wiecie już, kim jest ten mężczyzna? Macie jakieś poszlaki? Rainie jakby się wahała. – Czy Danny wspominał ci kiedyś o kimś, kto posługuje się pseudonimem No Lava? Sandy przyjrzała jej się z zainteresowaniem. – Oczywiście. NoLava@aol. com. To adres jego nauczycielki. No Lava znaczy Avalon, jeśli czytać wspak. 23 Piątek, 18 maja, 10.05 Parę minut po dziesiątej Rainie i Quincy wsiedli do wozu patrolowego. Luke i Chuckie zajmowali miejsca z przodu, więc Chuckie od razu poczuł się nieswojo, mając za plecami nie tylko szefową, ale i agenta federalnego. Co chwila oglądał się nerwowo przez ramię, jakby myślał, że ktoś go zaraz uszczypnie. Quincy nie mógł się powstrzymać. Przycisnął nos do szyby oddzielającej siedzenia. Żółtodziób znów się odwrócił i aż się wzdrygnął na widok rozpłaszczonej na szkle twarzy. Luke westchnął ciężko. Rainie pokręciła głową. A agent federalny opadł na oparcie fotela, wyraźnie usatysfakcjonowany. – Denerwujesz mojego partnera – poskarżył się Hayes. Siedział pochylony nad kierownicą, omiatając pozornie leniwym spojrzeniem okolicę domu O’Gradych. Czapkę rzucił na siedzenie, bo daszek ograniczał widok. Czubek głowy ledwo wystawał mu ponad tablicę rozdzielczą; niski punkt obserwacyjny rozszerzał pole widzenia. Luke Hayes wypatrywał na osiedlowej ulicy podejrzanych pojazdów, ale od czasu do czasu zerkał też spod zmrużonych powiek na dachy okolicznych domów. Nie na darmo był strzelcem wyborowym. – Coś się dzieje? – zapytała Rainie. – Spokojnie niczym w kościele. – Jak się czujesz? – zwróciła się do Chuckiego. Żółtodziób trzymał na kolanach gumową pałkę i głaskał ją, jakby była ulubionym zwierzątkiem. – W porządku – wymamrotał. Nawet na nią nie spojrzał. Szeroką twarz miał zmizerowaną, włosy niechlujnie potargane. Przez ostatnie trzy dni Rainie całkiem zapomniała o jego istnieniu. Teraz obrzuciła go