goręcej się rozpala, to od dawna wiadomo.
Kiedy zbliżaliśmy się do Pitra, już patrzeć na nią nie mogłem. Głowę sobie łamałem: gdzie ją spławić? Z powrotem do rodziców? Ale to przecież nie zwyczajni papa i maman, tylko samuraje! Jeszcze wykończą dziewczynkę, szkoda. No to dokąd? Języków, oprócz swego ptasiego kwilenia, nie zna. Odstępne jej dać? Nie weźmie i jeszcze w spokoju nie zostawi, strasznie już przylepna. Robić niczego nie umie, z wyjątkiem tego, czego ją z zapałem w kajucie i w przedziale uczyłem. Ta właśnie myśl podsunęła mi rozwiązanie. Słyszałem od kogoś poznanego w pociągu, że w czasie mojej nieobecności pojawiła się w Petersburgu nowa instytucja niejakiej madame Pozdniajewej. Elegancki burdel z panienkami zwiezionymi z różnych krajów: mają tam i Włoszki, i Turczynki, i Murzynki, i Annamitki – do wyboru, do koloru. Cieszy się wielkim powodzeniem wśród petersburżan. Pojechałem do Pozdniajewej, żeby się przyjrzeć. Przekonałem się, że z dziewczętami obchodzą się dobrze. Gospodyni powiedziała, że część zarobków odkłada każdej do banku, na specjalny rachunek. Zaraz następnego ranka przekazałem swoje maleństwo gospodyni z rąk do rąk. Na dobry początek złożyłem na nazwisko dziewczyny tysiąc rubli. Tylko nie przyniosły te pieniądze Japoneczce pożytku. Kiedy zrozumiała, dokąd ją przywiozłem i że zabrać jej stamtąd nie mam zamiaru, skoczyła z okna głową w dół, na jezdnię. Potrzepotała się tam trochę, jak ryba wyrzucona na brzeg, i znieruchomiała. Kiedy się o tym dowiedziałem, zasmuciłem się, ale nie tak znowu strasznie, bo w tym czasie zdążyłem się już zapalić do nowego celu, najbardziej ze wszystkich niepojętego. Celem tym był nikt inny, tylko sama madame Pozdniajewa, właścicielka owego zakładu. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie, kiedy pertraktowałem z nią w sprawie Japoneczki. Niemłoda już, latek czterdzieści, ale gładka, bardzo o siebie dbająca i – po oczach to widać – wszystkiego na świecie się napatrzyła. Każdego mężczyznę na wskroś widzi i za żadnego grosza nie da. Serce – kamień, dusza – popioły, rozum – maszyna do liczenia. Patrzyłem na tę przerażającą osobę i powoli się rozpalałem. Najrozmaitsze mnie kobiety kochały, ale taka, chłodna i okrutna – nigdy. A może ona w ogóle do miłości jest niezdolna? Tym większa pokusa, by w tym pogorzelisku poszperać, nie do końca zagasły węgielek znaleźć i ostrożnie, powoluteńku, rozdmuchać go, rozpalić aż do wszechogarniającego płomienia. Jeśli się uda, będzie to prawdziwa praca Herkulesa. Niejeden miesiąc zeszedł mi na obleganiu tej Troi. Umyśliłem sobie, że najpierw trzeba doprowadzić do tego, by na mnie inaczej niż na innych mężczyzn spojrzała. Nasz męski stan dzielił się dla pani Pozdniajewej na dwie kategorie: ci, przy których nie ma się czym pożywić z powodu ich wieku, ubóstwa lub choroby, oraz ci, co chcą i mogą płacić za rozpustę. Pierwsi dla niej w ogóle nie istnieli, drugimi gardziła i bezlitośnie ich obdzierała. Jak się potem dowiedziałem, również szantażem nie gardziła (miała tam u siebie w zakładzie różne chytre urządzenia do podglądania i fotografowania). Musiałem zatem zająć miejsce między dwiema męskimi kategoriami: niby że pożywić się moim kosztem można, ale sprzedajnej miłości nie potrzebuję. A jeszcze takie kobiety, które przez ogień i wodę przeszły i same wszystko osiągnęły, wielce są na subtelne pochlebstwo łapczywe. I zacząłem jeździć do jej bajzlu niemal codziennie. Ale do panienek nie chodziłem, siedziałem z gospodynią i prowadziłem z nią mądre, cyniczne rozmowy w takim duchu, jaki mógł się jej spodobać. I za każdym razem zostawiałem pieniądze – szczodrze, dwa razy więcej od zwykłej stawki. Ją to zaczęło intrygować. Wciąż w żaden sposób nie mogła mnie do określonej męskiej kategorii przyszpilić. Potem wyobraziła sobie, że jestem w niej zakochany, i z początku nabrała do mnie jeszcze większej pogardy niż do innych swoich klientów. Mówi do mnie kiedyś ze śmiechem: „Co to się pan tak migdali? Dziwię się panu. Na nieśmiałego pan nie wygląda. Ja, chwała Bogu, nie jestem jakąś tam ingenue. Jeśli chce mi pan wleźć do łóżka, to niech pan powie. Tyle pan tu pieniędzy zostawił, że z samej uczciwości panu nie odmówię”. Podziękowałem uprzejmie, zaproszenie przyjąłem i udaliśmy się do jej sypialni. Dziwna to była miłosna schadzka: każde z nas chciało zaimponować drugiemu swoją sztuką i oboje byliśmy chłodni. Ona dlatego, że już dawno była całkiem wypalona. Ja dlatego,