- To fakt, nie jesteś z Teksasu, to fakt, nie jesteś z Teksasu...
To fakt, Lyle. Już nie jestem. A jednak jakaś cząstka jej osobowości wypierała się tego okropnego faktu. Przecież była z Teksasu i zawsze będzie, i chociaż lubiła północno-zachodni region kraju, było tutaj głęboko zakorzenione dziedzictwo, którego nie mogła ignorować. Ze złością wyłączyła radio. Miała zbyt skołatane nerwy, by słuchać jakiejkolwiek muzyki, a co dopiero piosenek, których teksty zdawały się szydzić z niej i z okupionej tak ciężką pracą niezależności. W trakcie ostatnich czterdziestu ośmiu godzin Shelby powoli traciła równowagę. Sfrustrowana, spocona, zmęczona i chora na myśl o tym, że kolejne dni wcale nie przybliżają jej do odnalezienia Elizabeth, była gotowa spełnić groźbę wobec sędziego i Katriny. Jeżeli coś się szybko nie zmieni, uda się do gazet, radia i stacji 166 telewizyjnych, a nawet kilkunastu prywatnych detektywów: do wszystkich i wszędzie, nieważne gdzie. Po prostu musi odnaleźć Elizabeth. I to szybko. Nacisnęła klawisz i opuściła boczne okno od strony kierownicy. Do wnętrza cadillaca wtargnęło ciepłe powietrze, gdy tymczasem światła centrum miasta odbijały się w przedniej szybie wozu upiornym odcieniem błękitu. Pomimo niepokoju Shelby nie siedziała bezczynnie. Kilka razy zadzwoniła do Seattle, spędziła trochę czasu, taksując dane swojemu agentowi z biura nieruchomości, znowu próbowała skontaktować się z Orrinem Findleyem i czekała niecierpliwie, aż jej ojciec wyjedzie z Bad Luck na kilka dni. Ale on nie wyjeżdżał. Przynajmniej aż do teraz, wręcz spędzał w biurze więcej czasu niż zazwyczaj. Shelby przejeżdżała kilka razy obok tego miejsca, nawet późną nocą, i zawsze widziała jego mercedesa na parkingu i światło w oknach, chociaż rolety były spuszczone. Raz, kiedy przejeżdżała, stał od frontu i opierał się na swojej lasce, a przy tym palił cygaro i rozmawiał z tymi samymi dwoma pomagierami, których widziała w pierwszym dniu wizyty w Bad Luck. Modliła się, żeby jej nie zobaczył, ale on oczywiście ją widział i gdy zapytał ją o to później, zmyśliła wymówkę, że szukała Katony. Nie była pewna, czy w to uwierzył, ale w każdym razie nie kwestionował jej słów. Teraz, kiedy dojechała do handlowej części miasteczka, czuła coraz większy ucisk w żołądku. Przejechało obok niej kilka samochodów; nie znała kierowców ani też oni jej nie rozpoznawali. Z pubu White Horse dobiegała muzyka, a w stronę głównego wejścia szedł Ross McCallum we własnej osobie. Nie. Zmroziło jej krew. McCallum zatrzymał się, żeby przypalić papierosa, zasłonił płomień swoją wielką łapą, a Shelby odwróciła głowę i pojechała dalej. Może jej nie zobaczył, nie rozpoznał samochodu? Jednak kiedy zerknęła we wsteczne lusterko, zauważyła, że stał przed pubem i patrzył na tył wynajętego przez nią cadillaca z tak chłodną intensywnością, że aż zadygotała. Przypomniał jej się horror, ból i upokorzenie tamtej nocy sprzed wielu lat i poczuła, że między jej łopatkami pojawiają się krople potu. Nie pozwól mu tego robić, ostrzegała samą siebie. Nie da się pokonać ani powstrzymać. Ross już nic jej nie zrobi. Nic i nigdy. Już ona się o to postara. Jechała prosto przez miasto na wypadek gdyby przyszedł mu do głowy idiotyczny pomysł śledzenia jej wozu. Kiedy zniknęły za nią światła Bad Luck, dłuższy czas po przejechaniu ostatniego mostu, skręciła w boczną drogę, zawróciła i przejechała przez Bad Luck od innej strony. Cały czas mocno ściskała kierownicę; pokonała kilka bocznych uliczek, aż wreszcie dotarła do starego budynku, w którym jej ojciec spędzał większość czasu. Parking był pusty. Ani śladu Etty Parson i jej markowego samochodu, o ile sekretarka jeszcze go miała. Nie było też widać mercedesa sędziego. W biurze panowały ciemność i cisza. Dobrze. Shelby przejechała się bocznymi alejkami i uliczkami, i jeszcze raz znalazła się pod biurem. Nadal nie było tam nikogo. No, zrób to, mruknęła do siebie. Przekonana, że nikt tu się nie pokaże, zaparkowała wóz cztery przecznice dalej, w bocznej uliczce przy samoobsługowej pralni i pralni chemicznej, niedaleko budynku, w którym doktor Pritchart prowadził kiedyś klinikę. Niestety, zawsze istniała możliwość, że ktoś zauważy jej samochód i jutro wspomni o tym w barze czy kafejce, czy nawet pubie White Horse. Zważywszy na to, jak szybko plotki rozchodziły się w tym miasteczku, w ciągu dwóch dni zapewne wszyscy w Bad Luck dowiedzieliby się o jej pobycie w mieście. Ale musiała zaryzykować. 167 Szybko zamknęła samochód i zaczęła biec. Powietrze tej nocy było parne, lepkie: dosłownie napierało na jej pierś. Nie było porównania z rześkim, słonawym powietrzem Seattle. Opuściła Zachodnie Wybrzeże dopiero dwa tygodnie temu, a już miała wrażenie, że upłynęły lata. Czas szybko leci, kiedy człowiek dobrze się bawi, pomyślała, klucząc po bocznych uliczkach i unikając głównej alei, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nigdy nie złamała świadomie prawa. Dasz radę, powtarzała sobie. Ostatecznie