Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/poddebami.pulawy.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra12/ftp/poddebami.pulawy.pl/paka.php on line 5
- Nie wiem.

- Nie wiem.

  • Tatiana

- Nie wiem.

16 May 2022 by Tatiana

Niedobrze. Gdyby postanowiła go ignorować, bardzo utrudniłaby mu sprawę. Miał dwa wyjścia: wypowiedzieć kolejne kłamstwo, które nastawiłoby ją do niego łaskawiej, albo wyznać prawdę. Niecałą, jedynie tyle, żeby zapewnić sobie pomoc żony, a nie narazić jej na niebezpieczeństwo. - Dzień dobry, lordzie i lady Althorpe - powitał ich Milo. - Jak obiad? W ciągu ostatnich czterech tygodni kamerdyner ani razu nie spytał go, jak minął dzień. Najwyraźniej pytanie było skierowane nie do niego. - Całkiem miło - odparł, podczas gdy Victoria ruszyła przez hol ku schodom. - Był bardzo pouczający. - Ha! - rzuciła markiza przez ramię. - Mogę zamienić z tobą słowo, Victorio? - zawołał. - Już zamieniłeś kilka. Dogonił ją i porwał na ręce. - Domagam się jeszcze kilku. - Postaw mnie! Natychmiast! - Nie. Jego pokoje znajdowały się w jednym końcu korytarza, jej w drugim. Po krótkim namyśle zdecydował się na neutralne terytorium i wszedł do biblioteki mieszczącej się naprzeciwko jego sypialni. Zamknął drzwi nogą i posadził żonę na sofie stojącej pod oknem. - Straszny z ciebie prostak! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. -Jeszcze nikt nie potraktował mnie z takim brakiem szacunku. Nie będę tego tolerować! - Siadaj - rzucił krótko. Skrzyżowała ramiona na piersi. - N i e . Zrobił krok w jej stronę. - Jeśli nie usiądziesz, z przyjemnością cię nakłonię, żebyś jednak to zrobiła, Vixen. Zmroziła go wzrokiem, ale posłusznie opadła na kanapę. - Jak sobie pan życzy, milordzie. - Dziękuję. Nie wiedział, od czego zacząć. Tak długo polegał tylko na sobie, że nie umiał dzielić się sekretami z drugą osobą. Poza tym nie miał pojęcia, ile może powiedzieć, żeby nie narażać żony. Spostrzegłszy jednak wyraz jej twarzy, doszedł do wniosku, że powinien jak najszybciej coś wymyślić. - Nie byłem z tobą całkiem szczery - zaczął wolno. - Nie zamierzam udawać zdziwienia. - Sięgnęła po pierwszą lepszą książkę. - Prawdę mówiąc, już mnie nie obchodzą twoje tajemnice. Sinclair zaczął spacerować od okna do drzwi i z powrotem. - Wróciłem do Londynu w innym celu niż przejęcie tytułu. - Tak. Napomknąłeś coś o szukaniu żony. -

Posted in: Bez kategorii Tagged: lejdis aktorki, davina reeves wiek, jak zniwelować cellulit,

Najczęściej czytane:

- Na szczęście mam ze sobą jeszcze jakieś ubrania.

- Rozumiem. Gronostaje i złotą koronę? - Zauważyła, że zaczęli się droczyć, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Książę, nawet obsypany mlekiem w proszku, nadal wyglądał zabójczo. Pospiesznie więc odwróciła wzrok i skoncentrowała się na leżących na fotelu rzeczach. - Po¬trzebuję to w coś włożyć. - Kylie, jest tu jakaś torba? - spytał Mark, nie odry¬wając roziskrzonego wzroku od Tammy. - Nie wiem - odburknęła niechętnie nastolatka. – Skoro ta pani zabiera dziecko, to znaczy, że jestem zwolniona, tak? Liczyłam na... ... [Read more...]

Sandra Brown Żar

PROLOG Niektórzy powiadają, że nie mógł wybrać lepszego dnia na samobójstwo. W tamto niedzielne popołudnie odechciewało się żyć i większość żywych stworzeń ledwo dyszała. Powietrze było gęste, lepkie i gorące jak poranna zupa mleczna, wysysało energię życiową z każdej istoty, rośliny czy zwierzęcia. Chmury wyparowały w nieznośnym żarze. Wychodząc na dwór, miało się wrażenie, iż wstępuje się do brzucha wielkiego pieca hutniczego, jak te w odlewni Hoyle'ów. Wielki najedzony aligator wylegiwał się na słońcu w pobliżu zarośli na prywatnym terenie wędkarskim rodziny Hoyle'ów, z powodu kępy cyprysów rosnących pośrodku zalewiska zwanego Bayou Bosquet. W szklistych oczach zwierzęcia odbijał się rozżarzony błękit nieba. Z masztu stojącego opodal domku smętnie zwisała flaga stanu Luizjana. Cykady były zbyt leniwe, aby odgrywać swe zgrzytliwe serenady, chociaż od czasu do czasu któryś z owadów zakłócał rozespaną ciszę dnia kilkoma wydanymi bez przekonania dźwiękami. Ryby schowały się głęboko przy dnie, szukając cienia pod gęstym zielonym dywanem rzęsy. Tkwiły bez ruchu w cienistych, mętnych głębinach, od czasu do czasu wachlując skrzelami. Mokasyn błotny leżał bezwładnie na brzegu rozlewiska, groźny choć nieruchomy. Rozlewisko było siedliskiem ptaków, ale dzisiaj nawet one podsypiały w gniazdach, z wyjątkiem samotnego jastrzębia, który przycupnął na szczycie drzewa, dawno temu spalonego przez piorun. Szczątki giganta były tak ogołocone i zbielałe w słońcu, że wyglądały jak kości. Skrzydlaty myśliwy spojrzał na stojący na brzegu rzeki domek. Może dostrzegł mysz przemykającą pomiędzy palami zabezpieczającymi pomost wędkarski, ale najprawdopodobniej odezwał się w nim zwierzęcy instynkt, ostrzegający przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Huk wystrzału nie był tak głośny, jak można się było spodziewać. Powietrze gęste jak puchowa poduszka chyba zatrzymało i wyciszyło falę dźwiękową. Strzał nie wywołał wrażenia na mieszkańcach rozlewiska. Flaga nadal zwisała smętnie z masztu, spasiony aligator nie mrugnął nawet okiem. Wąż wślizgnął się do wody z cichym pluskiem, bynajmniej nie zaniepokojony, raczej urażony, że ktoś zakłócił jego niedzielną drzemkę. Jastrząb wzbił się w powietrze, bez wysiłku zataczając szerokie kręgi, unoszony gorącymi prądami powietrza. Obserwował teren w poszukiwaniu zdobyczy nieco atrakcyjniejszej niż mała myszka przyczajona pomiędzy drewnianymi żerdziami pomostu. Ani przez chwilę nie pomyślał o martwym człowieku w domku nad brzegiem rzeki. 1 - Pamiętasz Klapsa Watkinsa? - Kogo? - Tego gościa, który awanturował się w barze. - Czy mógłbyś mówić jaśniej? W jakim barze i kiedy? - Wtedy, kiedy pojawiłeś się w naszym mieście. - To było trzy lata temu. - Owszem, ale powinieneś to pamiętać. - Chris Hoyle pochylił się do przodu na krześle, jakby chciał w ten sposób wspomóc zawodną pamięć przyjaciela. - Przypominasz sobie tego krzykacza, który wywołał bójkę? Twarz, na której widok przestają tykać zegary? Ogromne uszy. - Ach, tego gościa. Tak. Tego z... - Beck przyłożył dłonie do skroni, parodiując gigantyczne małżowiny. - Stąd jego przydomek, Klaps - powiedział Chris. Beck uniósł jedną brew. - Gdy tylko zawiał wiatr, jego uszy... - Klapały o głowę - dokończył Beck. - Jak okiennice podczas wichury. - Chris wyszczerzył zęby w uśmiechu i uniósł butelkę piwa w milczącym toaście. Żaluzje w prywatnej bibliotece Hoyle'ów były szczelnie zamknięte w ochronie przed palącymi promieniami popołudniowego słońca. Półmrok ułatwiał też oglądanie telewizji. Akurat nadawano relację z meczu Bravesów. Rozgrywano końcówkę dziewiątego inningu i wiadomo już było, że do wygranej Atlancie potrzebny jest cud. Mimo niekorzystnego wyniku były gorsze sposoby na przeżycie dusznego niedzielnego popołudnia niż w przyciemnionym pokoju chłodzonym klimatyzacją, przy butelce zimnego piwa. Chris Hoyle i Beck Merchant spędzali w tym pokoju dużo czasu. Była to idealna bawialnia dla mężczyzn. Wyposażona w pięćdziesięciocalowy ekran telewizyjny i system głośników surround, zawsze pełny barek z wbudowaną maszyną do robienia lodu, chłodziarkę wypełnioną napojami bezalkoholowymi i piwem, stół do bilarda, tarczę do gry w rzutki i okrągły stół do gry w karty, otoczony sześcioma skórzanymi fotelami, miękkimi i nęcącymi jak piersi dziewczyny z okładki najnowszego „Maxima". Pokój był wyłożony boazerią w kolorze ciemnego orzecha i wyposażony w solidne meble, które nie wymagały nadmiernej troski. Powietrze tu było przesiąknięte dymem papierosowym i zapachem testosteronu. Beck otworzył kolejną butelkę piwa. - I co z tym Klapsem? — spytał. - Wrócił. - Nie wiedziałem, że gdzieś wyjeżdżał. Właściwie to chyba nie spotkałem go od tamtego wieczoru, a i wtedy widziałem go jak przez mgłę, tak mi spuchły oczy. Chris uśmiechnął się na wspomnienie owego zdarzenia. - Jak na burdy barowe, tamta była naprawdę niezła. Zarobiłeś od Klapsa kilka dobrze wymierzonych ciosów. Zawsze umiał się posługiwać pięściami. Musiał, bo przez cały czas bił kogoś po gębie. - Pewnie bił się w obronie przed okrutnymi kawałami na temat jego uszu. - Niewątpliwie. W każdym razie ta jego niewyparzona gęba zawsze wpędza go w kłopoty. Niedługo po kłótni z nami powaśnił się z byłym mężem swej siostry. Poszło chyba o kosiarkę do trawy. Któregoś wieczoru krew zbytnio uderzyła mu do głowy i rzucił się na byłego szwagra z nożem. - Zabił go? - Tylko zranił, ale cięcie poszło przez brzuch i polało się wystarczająco dużo krwi, żeby oskarżyć Klapsa o napad z bronią w ręku i usiłowanie zabójstwa. Nawet jego własna siostra zeznawała przeciwko niemu. Ostatnie trzy lata spędził w Angoli, a teraz jest na zwolnieniu warunkowym. - No i dobrze. - Nie za bardzo - skrzywił się Chris. - Klaps poszedł siedzieć przez nas. Przynajmniej tak powiedział trzy lata temu, kiedy wprowadzano go do furgonetki więziennej. Uważa za niesprawiedliwe, że trafił za kratki, a my nie. Wykrzykiwał inwektywy i groźby, od których mnie zmroziło. - Nie przypominam sobie tego. - Może byłeś wtedy w toalecie, liżąc rany. Tak czy owak, Klaps jest niezrównoważonym emocjonalnie i nieobliczalnym zabijaką, białym śmieciem z marginesu, którego jedyny talent polega na żywieniu uraz do ludzi. W tym akurat przoduje. Tamtej nocy go upokorzyliśmy i nawet jeśli był pijany, wątpię, aby nam wybaczył i zapomniał. Lepiej miej na niego oko. - Ostrzeżenie przyjęte. - Beck zerknął przez ramię w stronę kuchni. - Czy jestem zaproszony na obiad? - Zawsze. - Znakomicie. - Umościł się wygodniej na sofie. - Cokolwiek tam dziś pichcą, od zapachu leci mi ślinka. - Ciasto z kremem kokosowym. Nikt nie robi lepszych wypieków niż Selma. - Zgadzam się z tobą w zupełności, Chris. - Do pokoju wszedł jego ojciec, Huff Hoyle, wachlując się słomkowym kapeluszem. - Podaj mi jedno piwko. Cholernie mnie suszy. Nie dałbym rady splunąć, nawet gdyby mój kutas stanął w ogniu. Powiesił nakrycie głowy na wieszaku i opadł ciężko na rozkładany fotel. Otarł czoło rękawem. - Diabli nadali, co za upał. - Z westchnieniem oparł się na powleczonych chłodną skórą poduszkach. - Dzięki, synu. - Chwycił zimną butelkę, którą otworzył dla niego Chris i wskazał nią w kierunku telewizora. - Kto wygrywa? - Na pewno nie Bravesi. Właściwie to już koniec. - Beck wyłączył dźwięk, gdy komentatorzy zaczęli analizować przyczyny ich niepowodzenia w meczu. - Nie muszą tłumaczyć, dlaczego przegrali. Wystarczy nam wynik. Huff zamruczał potakująco. - Ich sezon skończył się dokładnie wtedy, gdy pozwolili tym pazernym cudzoziemskim primadonnom uczyć właścicieli klubu, co mają robić. Ogromny błąd. Przewidziałem to. - Pociągnął długi łyk piwa, niemal osuszając butelkę. - Grałeś w golfa dziś po południu? - spytał Chris. - Było zbyt gorąco - odparł Huff, zapalając papierosa. - Zrobiliśmy tylko trzy dołki, a potem wróciliśmy do klubu na partyjkę remika. - Na ile ich dzisiaj ograłeś? Nie było sensu pytać, czy Huff wygrał, czy też przegrał. Zawsze był zwycięzcą. - Kilka setek. - Nieźle. - Nie warto grać, kiedy się przegrywa - stary mrugnął do syna, a potem do Becka. Opróżnił butelkę jednym łykiem. - Widzieliście dziś Danny'ego? - Powinien się tu za chwilę zjawić — odparł Chris. - Pod warunkiem, że zdoła wcisnąć spotkanie z nami pomiędzy niedzielną mszę poranną a wieczorny Anioł Pański. - Nie psuj mi humoru - jęknął Huff. - Stracę jeszcze apetyt na obiad. Huff uważał, że kaznodziejstwo, modlitwa i śpiewanie hymnów to rzecz dla kobiet i zniewieściałych mężczyzn. Porównywał organizację kościelną do organizacji przestępczej, z tym że Kościół był bezkarny i miał ulgi podatkowe. Huff wykazywał jednaką nietolerancję zarówno dla różnego rodzaju świętoszków, jak dla homoseksualistów i związkowców. - Właśnie opowiadałem Beckowi o tym, że Klaps Watkins wyszedł na warunkowe - Chris taktownie odwrócił uwagę ojca od młodszego brata i jego niedawnego zainteresowania sprawami duchowymi. - Biały śmieć - wymruczał Huff, stukając o ziemię czubkiem buta. - Jak cała rodzina, począwszy od pradziadka Klapsa, który był najbardziej zatwardziałym rozpustnikiem, jakiego nosiła ziemia. Znaleźli go nieżywego z potłuczoną butelką whisky wepchniętą w gardło. Pewnie naraził się komuś o jeden raz za dużo. Muszą się tam u nich krzyżować wsobnie, bo każde z nich jest brzydkie jak samo piekło i głupsze niż but. - Może i tak - roześmiał się Beck. - Jestem jednak winien Klapsowi odrobinę wdzięczności. Gdyby nie on, nie czekałbym tu dziś na niedzielny obiad. ... [Read more...]

I zaraz dodała:

- Ale nie mogę cię zapewnić, iż potrafię wówczas sprawić, że powrócimy z Nieznanego Czasu. Mogę ci za to powiedzieć, właśnie teraz, co kiedyś powiedziała mi Maska przy Lustrze Prawdy... Mały Książę patrzył na Różę bardziej niż wyczekująco. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 poddebami.pulawy.pl

WordPress Theme by ThemeTaste