ja bolec głowa.
- Carmen ci pomo¿e. - Mysle, ¿e sama sobie poradze. - Lepiej nie przesadzaj - poradziła Eugenia, spogladajac z dezaprobata na kieliszek z resztka wina, ale na tym zakonczyła swoje pouczenia. - Alex wynajał pielegniarza. Zaczyna dzisiaj. - Nie potrzebuje pielegniarza. Eugenia wstała z fotela, usmiechajac sie wyrozumiale. Rzekła tylko: - Zobaczymy. -I wyszła z pokoju. Marla, mimo nasilajacego sie bólu głowy, udała sie najpierw do biblioteki i zabrała stamtad kilka albumów ze zdjeciami do sypialni. Siedzac na łó¿ku, posłusznie wypiła sok w nadziei, ¿e ból głowy wkrótce ustapi. Zrzuciła pantofle, a potem wslizgneła sie pod kołdre i zaczeła przegladac albumy. Widziała ju¿ swój slub i wesele, teraz przeszła wiec do zdjec z pierwszych lat swojego mał¿enstwa z Aleksem. Oto ona, w eleganckim kabriolecie, z Aleksem u boku. A tu na tropikalnej pla¿y, opalona, ze szklanka w dłoni. I z rakieta tenisowa na korcie, a tu z Cissy... i tym me¿czyzna, o którym teraz wiedziała, ¿e jest jej ojcem. Trzymał mała na kolanach, bez usmiechu patrzac w obiektyw. Nie podobał jej sie. Nie lubiła go. Teraz ju¿ miała pewnosc. Nigdy go nie lubiła. Wiedziała, ¿e był zimny i obcy, a do kobiety o talii osy i zawsze zmarszczonych brwiach, która była jej matka, nic nie czuła. Mysl, Marla, mysl. Ogladała zdjecia tego me¿czyzny stojacego na równo przystrzy¿onym trawniku na tle wielkiego 146 domu z czerwonej cegły, w stylu georgianskim, z białymi kolumnami wspierajacymi obszerny ganek. Srodkowa czesc domu miała trzy kondygnacje, dwa boczne skrzydła były ni¿sze. Czy to naprawde był dom, w którym dorastała? Marla, walczac z sennoscia, odwracała karte za karta, a ilekroc na zdjeciach pojawiał sie jej ojciec, cos sie w niej kurczyło, cos sciskało ja za serce, jakby... jakby nic, czego w ¿yciu dokonała, nie było w stanie go zadowolic. - To szalenstwo - szepneła, mrugajac powiekami, by odegnac sen. Jednak zmeczenie zwycie¿yło. Zepchneła albumy na bok i opadła na poduszki. Zdrzemnie sie troche, a potem, kiedy ju¿ wróci jej jasnosc myslenia, poradzi sobie ze wszystkim. Kiedy zapadła w sen, ujrzała mnóstwo ludzi bez twarzy. Otaczali ja, poruszajac ustami, nad którymi nie mieli nosów ani oczu, smiali sie i ¿artowali, tylko ona nie brała udziału w ich wesołosci. Była wsród nich obca. Samotna. Słyszała głosy, ale sama nie mogła przemówic. Jakby była niewidzialna... gdzies daleko płakało dziecko... a jakis głos, głos, który powinna rozpoznac, mówił: - Wiem, wiem, ale od tej chwili po prostu mnie bedziesz mówic, kto dzwonił, a ja jej to przeka¿e. Nie podawaj jej telefonu. Jeszcze za wczesnie, zreszta dla niej to takie krepujace. Wyglada okropnie. Biedactwo, z tymi drutami w ustach trudno jej mówic. Naprawde, to dla jej dobra. Marla chciała zaprotestowac... ta kobieta mówiła o niej. Dziecko przestało płakac i Marla przekreciła sie na brzuch.